Legs McNeil, Gillian McCain „Punkowa historia punka”.
Całe szczęście, że choć muzykę lubię ponadprzeciętnie to
nigdy nie spijałem słów piosenek z ust autorów, nigdy nie stawiałem ich na
piedestale a już zwłaszcza nie lubiłem punk rocka. Bo po przeczytaniu książki
McNeila i McCaina musiałbym wyrzucić moje dość liczne płyty do kosza.
Zawsze uważałem, że jeżeli ktoś ma dar tworzenia
wspaniałej muzyki nie daje mu to prawa do pouczania innych jak ma żyć.
Zajrzenie za pośrednictwem książki za kulisy życia bohemy Nowego Yorku w latach
70-tych XX tylko mnie utwierdza w tym przekonaniu. Nie chodzi mi tutaj o
wszechobecny w tamtym świecie seks i narkotyki. Chodzi o jego nieskończony
prymitywizm, hipokryzję i całkowity brak znajomości normalnego życia, co
oczywiście nie przeszkadzało im w gardzeniu takim życiem.
Jak natomiast żyli „artyści”? Przyjrzyjmy się kilku
obrazom z ich życia. Richie Stein i Johnny Ramone ( swoją drogą od ich wyglądu
wzięła się nazwa kurtki ramoneski) zdziwienie, że o 7 rano w nowojorskim metrze
jest tłoczno „ nie kumaliśmy nic z tego świata, nie wiedzieliśmy nawet, że
ludzie chodzą do pracy i płacą czynsze”. Cóż wielcy artyści nie muszą zajmować
się tak przyziemnymi sprawami, walcząc o wyzwolenie od wszystkich norm nie będą
sobie zaprzątać głowy tak nieważną sprawą jak pieniądze.
„Wielki” Iggy Pop na szczęście w dzisiejszych czasach nie zrobiłby żadnej kariery ponieważ „Betsy miała czternaście lat, to było po prostu dziecko o zabawnym pyszczku. Iggy nadal pieprzył na boku inne laski ale zawsze wracał do Betsy”. Mozę ktoś mu zwrócił uwagę? Naiwne pytanie nie w środowisku ludzi, którzy są tak skłonni to pouczania innych o tym jak niewłaściwie żyją. Nie wśród ludzi, których zachwycała taka oto „sztuka”, „pojawiały się w nich dzieci – ofiary talidomidu i trojaczki syjamskie zrośnięte dupami. […] Ten aktor nie kontrolował zwieraczy, więc gówno ciekło mu cały czas po nogach – wszyscy go uwielbiali. Ludziom podobał się tego rodzaju teatr (sic!); śmiały wizualnie i konfrontacyjny”. No tak to wszystko wyjaśnia i wszystko tłumaczy , dodatkowo Andy Warhol się nim zachwycał.
Ty mieszczuchu nie oceniaj rzekną zapewne postępowi
artyści. Byłeś kiedyś na zapleczu klubu Max w NY? Nie to co wiesz o życiu tam
dopiero wrażliwi artyści mogli pokazać swoje lepsze oblicze „mnóstwo
policzkowania się, chlustania sobie drinkami w twarz i rozbijania butelek na
głowie”
Generalnie środowisko to cechowała hipokryzja, cynizm i obłuda. Myślę, że dobrze uzasadnia to kilka poniższych fragmentów. „Ostatecznie Billy [Murcia] trafił na imprezę i tam w skutek połaczenia alkoholu z jakimś środkiem (…) zaczął się dławić. Siniał i stracił przytomność, a wszyscy, którzy tam byli – cała chata pełna ludzi- zwiali. Każdy miał głęboko w dupie tego biednego dzieciaka, który zadławił się na śmierć. Wszyscy uciekli, troszcząc się o własną skórę. Ci nieliczni, którzy zostali, nie chcieli skandalu, więc wsadzili go do wanny i puścili lodowatą wodę” – cóż tutaj więcej dodać? Oczywiście pouczać innych zwłaszcza tych znienawidzonych mieszczan to jak najbardziej ale pomóc swojemu koledze znajomemu to już po co.
Skoro taka postawa cechowała ich wobec ludzi ze swoje środowiska to nic dziwnego, że innych oceniali w ten sposób „kiedy robiłam z nim wywiad [Jonnym Rottenem], musiałam zabrać ze sobą całą śitę, wszystkie te dzieciaki w gumowych spodniach, które wyglądały przerażająco, ale były to tylko fryzjerki [podkreślenie moje]”. „Publiczność to wielka masa frajerów, więc nie ma znaczenia, kto ich robi w balona”. Taka to prawda wyłania się z książki o środowisku punkowym. Zadufanych w sobie bucach, pogardzających innymi i nic nie wiedzących o świecie. Gdy Maureen Tucker wspomina swój pobyt w Pradze i spotkanie z Havlem mówi o „ był tam jeden zespół [ w Czechosłowacji] , który miał w zwyczaju wychodzić do lasu i grać tam tajne koncerty piosenek Velvetów”. Jasne w Czechosłowacji niezależni artyści byli prześladowani ale w lasach to koncertów nie urządzali.
Znaczną część sceny punkowej zabrała ze sobą śmierć.
Znając ich styl życie nie powinno to zbytni dziwić. Niewielu artystów potrafiła
się zatrzymać i zawrócić z drogi do zatracenia. Znamienny jest tutaj przykład
Patti Smith, która „[był] to dla niej początek przemyśleń, które doprowadziły
ją do wniosku, że w życiu są jeszcze inne rzeczy(…), że nie warto poświęcać
swojego życia dla rock’n’rolla. (…) Pewnego dnia pojechała do domu Roberta.
Miała ze sobą małą torbę rekwizytów, ciuchów, pióra i dzwony oraz rodzinną
Biblię. A on miał posążek Mefistofelesa(…). Patti otwiera Biblię przed tym
diabelskim posążkiem Roberta. (…) i zaczyna mówić, że jest pogrążona w
ciemności i chodzi jej o to, aby wydostać się do światła. Zaczyna czytać urywki
z Biblii, a na końcu mówi, wybieram życie”.
Niech to będzie podsumowaniem tej książki, zawsze można wybrać życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz