Na ekranie.
„Monachium: W obliczu wojny”
W oczekiwaniu na wielkie filmy historyczne powstające pod auspicjami premiera Glińskiego musimy zadowolić się tym, że o historii opowiada ktoś inny.
Co gorsza opowiada w bardzo niebezpieczny sposób. Niebezpieczny ponieważ chociaż to film historyczny to fabuła jest wciągająca dla widza. W przeciwieństwie do rodzimych produkcji wielkie sprawy pokazane są za pomocą bohaterów z którymi widz może się utożsamiać. Nie jakieś pomnikowe postacie lub całkowicie papierowe figury. Nie takie występują tylko w rodzimych produkcjach, niestety. Tak więc ten film daje się oglądać i to całkiem dobrze. Dlaczego to jest w moim odczuciu zarzut wobec filmu? Ponieważ całkowicie zakłamuje historię. Z postaci Chamberlaina w dużej mierze odpowiedzialnego poprzez prowadzoną politykę appeasementu wbrew faktom tworzy się w pewien sposób architekta przyszłego zwycięstwa Aliantów. A ponieważ znajomość faktów historycznych jest niewielka a film wciągający to łatwo się domyśleć co pozostanie w głowach widzów. I jeszcze jedna uwaga do tej produkcji. Rozumiem, że takie są wymogi poprawności politycznej i nie można spoglądać na aktorów poprzez prymat ich talentu tylko trzeba patrzeć poprzez rasę ( swoją drogą gdyby takie coś wymyślili rasiści to oburzeniu świata nie byłoby końca, choć chyba takie stawianie sprawy jest rasistowskie). Jednak próba przekonania, że w Niemczech był największy w Europie ruch oporu wobec Hitlera jest lekką przesadą, przecież wiadomo, że największy ruch oporu był we Francji co potwierdzą liczne filmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz