Leszek Jarosz „Historia Mundiali; t1 1930-1974”
Musze zacząć od uwag krytycznych do tej książki. Są one w
zasadzie dwie, pierwsza dlaczego musiała się skończyć oraz druga już taka
trochę poważniejsza, dlaczego poszczególne rozdziały są co raz krótsze, od
prawie 80 stron o pierwszych mistrzostwach w Urugwaju do ledwie 62 o tym z 1974
roku.
Pomijając te dwie „uwagi” książka absolutnie wspaniała,
taka przy lekturze, której trawa wydawała się zieleńsza, oranżada bardziej
czerwona i generalnie wszystko lepsze. Autor Leszek Jarosz niestety już świętej pamięci w sposób doskonały poradził sobie z zagadnieniem jakim było przedstawienie w ciekawy sposób historii Mundiali.
Wykonał iście benedyktyńską pracę w zakresie zgromadzenia
faktów dotyczący mistrzostw. Szczególnie ich pierwszych edycji gdzie nie ma, a
w zasadzie do jego książki nie było 100% pewności nie tylko co do strzelców
bramek ale nawet składów poszczególnych ekip. Ustalanie tych wszystkich danych
to znakomity przykład pracy historyka, w tym wypadku sportu.
Książka w rewelacyjny wręcz sposób łączy ze sobą
faktografię, opis przebiegu rozgrywek oraz masę ciekawostek. Jej strukturę
wyznaczają rzecz jasna poszczególne Mundiale i wokół nich koncentruje się
narracja. Talent autora spowodował, iż nie mamy tutaj do czynienia tylko z
opisem poszczególnych spotkań choć rzecz jasna te ikoniczne dla piłki nożnej (
jak choćby Brazylia vs Urugwaj 1950, Węgry vs RFN 1954 czy Anglia vs RFN w 1966)
są potraktowane szeroko. Każdy Mundial ukazany jest na tle epoki w jakiej się
rozgrywał jej blasków i cieni. Do tego to wydobywanie różnych „tajemnic” z
mistrzostw. Choćby takiej ile w rzeczywistości bramek w meczu Polska vs
Brazylia strzelił Ernest Willmowski. Cztery jak się powszechnie uważa czy trzy
jak stara się udowodnić autor.
Lektura tej książki jest tak pasjonująca, że człowiek nie
dostrzega spędzonego nad nią czasu. Jest ona taka ponieważ jej autor włożył w
nią nie tylko swój talent ale i serce.
Z ogromu ciekawych historii jakie się pojawiły w
„Historii Mundiali” pozwolę sobie przytoczyć kilka. Mistrzostwa Świata w Szwecji w 1958 roku to
ostatnia impreza gdzie interes telewizji nie zdominował zawodów. Ba mecz
półfinałowy pomiędzy Szwecją a RFN nie był transmitowany w szwedzkiej
telewizji. Widzowie urywki tego spotkania rozegranego we wtorek wieczorem
zobaczyli dopiero w czwartek ponieważ w środy telewizja miała dzień przerwy. I
jeszcze anegdota z tamtego meczu. Mianowicie Niemcy oskarżyli Szwedów o to, że
z trybun rozlegał się dla nich doping takie to były czasy!
Czasami wielkie gesty rodzą się zupełnie przypadkowo,
wszyscy przyzwyczaili się do wznoszenia pucharu do góry przez zwycięzcę
rozgrywek. Sam gest narodził się dość przypadkowo gdy kapitan Brazylijczyków
Bellini wzniósł go do góry właśnie po dekoracji w 1958 roku.
Trudno sobie współcześnie wyobrazić, iż trener
reprezentacji opuszczą ją w trakcie Mundialu by dowodzić drużyną klubową,
której równocześnie jest również trenerem. W 1974 roku nie byle kto bo Rinus
Michels trener Holandii opuścił Niemcy i udał się do Hiszpanii na dwa dni by
poprowadzić Barcelonę w meczach półfinału Pucharu Króla z Atletico Madryt.
Nawet w książce o piłce nożnej można spotkać ciekawe
fakty dotyczące innych dziedzin życia. W dobie histerii związanej ze zmianami
klimatycznymi gdzie wiedza zastępowana jest emocjami nich fakty będą kubłem
zimnej wody wylanym na tych rozgrzanych od emocji. Mamy roku 1954, ćwierćfinał
Mistrzostw Świata w Szwajcarii, mecz Austria – Szwajcaria „Było ponad 40 st C i
prawdopodobnie żaden mecz mistrzostw świata nie był rozegrany w wyższej
temperaturze. (…) Bramkarz Austrii Kurt Schmied już na początku doznał udaru
słonecznego, (…) wtedy doszło do niespodziewanego zwrotu akcji – z powodu udaru
słonecznego na ziemię upadł szwajcarski obrońca Bocquet”.
Książka, którą powinien przeczytać każdy kto choć trochę
lubi piłkę nożną.